Zapraszam do przeczytania pierwszej części fabularyzowanych przemyśleń spisanych podczas podróży wokoło Bałtyku w ramach mojego projektu badawczego mającego na celu zbadanie i przybliżenie lokalnych ekosystemów technologicznych.
Powiedz mi, co wiesz o Litwie
Czy nasze wyobrażenia kończą się na Wilnie (bo jest polskie!), Rzeczpospolitej Obojga Narodów, Ostrej Bramie, aferami z polskimi szkołami, oraz Surfsharku (tylko dla tych technologicznych)?
Czy każda współczesna opowieść Polaka o Litwie musi uwzględniać zawołanie naszego (?) wieszcza, Adomasa Mickevičiusa, “Litwo, ojczyzno moja!”?
Czy gdzieś nie kołacze nam się myśl, że tam, na północy, siedzi nasz mniejszy kuzyn? Z którym mieliśmy tyle wspólnego ale przez kilka kłótni przy świątecznym stole, jakoś tak wyszło, że nie rozmawiamy już ze sobą?
A co Ci przyjdzie na myśl, gdy spytam o technologię? O rolę Litwy na europejskiej mapie innowacji. Cóż mi będziesz w stanie powiedzieć?
Czuję, że cholernie mało. Tak, jak mi.
Bez obaw, też jestem w tym obozie ignorancji.
W drogę więc!
Przekraczając granicę Litwy z Polską, mijamy kilka opuszczonych, prostych budynków z betonu. Pozostałości po przejściu granicznym i garnizonie rosyjskim. Jeszcze rok temu wąskie gardło komunikacji samochodowej, orane ciężkimi maszynami, za którymi lano asfalt autostrady. Jeszcze rok temu zwalniało się, by wziąć zakręt wokoło dawnych stróżówek.
Dziś jedziesz prosto jak w mordę strzelił. Jedynie znak graniczny Lietuvos Respublika i dwa wyblakłe pustostany mogą ci zasugerować wejście do innego świata. No. To, i wiadomość w telefonie “Play wita na Litwie”.
Ci bardziej spostrzegawczy ujrzą, gnając wciąż prostą drogą, pola o większym areale z nastawianymi masowo słupami energetycznymi. Ślady po kołchozie, parcelacji, oraz późniejszego skupywania i ponownego łączenia ziem. A w tle szerokie drewniane chaty w tradycyjnym stylu. Tu jeszcze bardziej szersze, niż wyższe. Później, idąc w głąb zaczniesz zauważać kilkumetrowe sufity i wysokie okna. Zaczniesz zauważać skandynawskie budownictwo, spore ogrody i orientację na łapanie wszelakich promieni słonecznych.
Ale na razie dopiero wjeżdżasz i widzisz te szerokie domy, przypominające ci stylem te staropolskie. Może nawet przebiega ci ta myśl “o, to wygląda jak Polska X lat temu! To wszystko nasze, swojskie”. Cóż, teraz to jest Litwa.
A duża część tych chat stoi pusta. Stoi pusta, bo ludzie wyjechali do Marijampola, czy Alytus. Chociaż ci, którzy znajdują się bliżej naszej opowieści, wyjechali do Kowna. Albo jeszcze dalej - do Wilna.
Dwa miasta
Bo obecnie, opowieść o rozwoju Litwy, to w dużej mierze opowieść o Kownie i Wilnie. I osiemdziesięciokilometrowej autostradzie dzielącej te miasta. Z ograniczeniem do 100km/h i odcinkowym pomiarem prędkości na całej długości.
Chociaż, prawdę mówiąc, dla mnie to bardziej osiemdziesięciokilometrowy łącznik dwóch obliczy jednego organizmu.
Bo obecnie, Kowno bez Wilna jest niepełne. A Wilno bez Kowna (czy też Kłajpedy, Alytus, Radviliškis, czy Panevėžys) jest wybitnie niepełne.
Gdy patrzymy na branżę technologiczną, to mariaż właśnie tych dwóch bytów administracyjnych jest w centrum naszych rozważań.
Nie tylko rozważań. Natychmiast wręcz odczuwam tę więź na własnej skórze.
Godzina 20 czasu lokalnego. Godzina do Kowna. Jestem w trasie 10 godzin. Piotr 12. Ostatnia prosta. Jednak nie. Zmiana planów, nie śpimy w Kownie, gdzie następnego dnia mamy spotkać ludzi. Jedziemy do Wilna.
Dzwoni budzik
Pobudka 5 rano. Trzeba dojechać z Wilna do Kowna na 8. Seria spotkań. Nocleg w Kownie.
Pobudka 5 rano, by dojechać z Kowna do Wilna na 8. A gdzie mamy popołudniowe spotkanie? Jednak tu? Dobra, to przeczekamy. Nocleg wciąż w Kownie, więc po 14h w stolicy zawracamy.
Rano Kowno. W południe telefon. Jedziemy na obiad do Wilna.
Dynamika. Zarówno ludzie, jak i firmy stale się tu przemieszczają. Masz siedziby w obu miejscach, robisz biznes w obu miejscach, znajomych i klientów też masz w obu miejscach.
Dwa miasta zlane w jedno. Nie jeździliśmy między jednym bytem, a drugim. Znajdywaliśmy się ciągle w tym samym. Tylko robiliśmy przerwy w samochodzie.
Nigdy nie wiesz, gdzie kto się akurat znajduje. Nieważne, że się umawiasz z wyprzedzeniem. Plany się zmieniają. Jest dynamicznie. Słyszysz to podczas rozmów i widzisz w zachowaniu ludzi. Tak, jak w Warszawie przemieszczasz się między Mokotowem, a Żoliborzem, tak tutaj wyskakujesz z Centras w Kownie, a lądujesz w Senamiestis w Wilnie.
I po chwili już nie wiesz, gdzie jesteś. Osoby poznane w Kownie, spotykasz w Wilnie. Osoby z Wilna widujesz na ulicach Kowna. Miewasz problemy z nawigacją, dwukrotnie sprawdzając, czy adres pod który jedziesz, na pewno jest koweński, czy wileński. Mieni ci się w oczach od wszechobecnych flag litewskich oraz godła z Pogonią. Ogrody, sklepy, ulice, instytucje rządowe.
A największą różnicę, jaką obserwujesz (i po jakiej rozpoznajesz, gdzie jesteś) to i tak cena kawy w kawiarni. W stolicy średnio od 50 centów do 1 euro drożej.
Jest, jak jest?
Jednak to, że stan zastany jest oczywisty dla wszystkich wokół, nie oznacza bezwarunkowej akceptacji. Jest to granie takimi kartami, jakie zostały tu rozdane. Z gorzką konstatacją, że jest to jedyny sposób egzystencji biznesowej.
I ten wątek będzie się jeszcze wielokrotnie przejawiał podczas tej podróży.
Nieważne, czy na dobre, czy też złe - ta część świata uformowała się w ten sposób z potencjalnego braku alternatywy. Z dostosowania się do realiów i potrzeby walki o przeżycie. Z małej skali lokalnej, potrzeb talentu, kapitału, emigracji, oraz definiowania swojego miejsca na świecie.
To już nie Polska, gdzie masz do wyboru bycie lokalnym, regionalnym, krajowym, europejskim, czy też globalnym bytem. Z możliwością prowadzenia dość komfortowej działalności, opierając się głównie na takiej Warszawie. Czy też pozostając na rynku krajowym, bez ambicji ekspansji - bo jak marże i wolumen się zgadzają, oferują wygodne życie, to po co?
Tu krążysz bo musisz. Bo rynek wokoło ciebie jest za mały. Bo jak nie masz ambicji globalnych (albo chociaż regionalnych - uwzględniając Bałtyki i Skandynawię), to zgaśniesz.
Więc myślisz o tym, jak szybko wyjść poza Litwę. Myślisz jak wykorzystać stworzone już narzędzia, infrastrukturę. Patrzysz na tych, którym się udało i kopiujesz to, co się sprzedało - dodając coś ekstra od siebie. Walczysz o przeżycie. Kombinujesz.
I potem słyszysz od ciekawskiego Polaka pytania co do twojej kultury biznesowej skupiającej się na agresywnym wychodzeniu za granicę, czy budowania produktów (albo usług) międzynarodowych. Słuchasz i uśmiechasz się gorzko, odpowiadając “a jak inaczej, wyobrażasz sobie, przeżylibyśmy?”.
No i też, ciekawski człowiecze, myślisz wszyscy tak działają? Sądzisz, że te wszystkie małe i średnie firmy litewskie sprzed globalizacji magicznie przeszły transformację? Czy może czują się trochę na lodzie - bo przecież ci globalni patrzą na zewnątrz. Ci zwinni, dynamiczni, zaznajomieni z technologią, gadający językami. Bo tak, jak istnieje Litwa Globalna, tak i też ulicami miasteczek przemyka ci Litwa Lokalna. Zagubiona, niepewna cóż teraz począć. Ba! Może nawet i nieświadoma, że coś począć należy.
I mija, w podróży między Wilnem a Kownem, Litwa Globalna Litwę Lokalną.
“Mam wrażenie, że nie jesteśmy już w Kansas”, rzekła Dorotka do Toto w Czarowniku z Krainy Oz. Cóż. Muszę powiedzieć, że i ja mam wrażenie, że nie jesteśmy już w Kansas.
Konstandinos Kawafis - Miasto
Powiedziałeś: "Pojadę do innej ziemi, nad morze inne.
Jakieś inne znajdzie się miasto, jakieś lepsze miejsce.
Tu już wydany jest wyrok na wszystkie moje dążenia
i pogrzebane leży, jak w grobie, moje serce.
Niechby się umysł wreszcie podźwignął z odrętwienia.
Tu, cokolwiek wzrokiem ogarnę,
ruiny mego życia czarne
widzę, gdziem tyle lat przeżył, stracił, roztrwonił".
Nowych nie znajdziesz krain ani innego morza.
To miasto pójdzie za tobą. Zawsze w tych samych dzielnicach
będziesz krążył. W tych samych domach włosy ci posiwieją.
Zawsze trafisz do tego miasta. Będziesz chodził po tych samych ulicach
Nie ma dla ciebie okrętu - nie ufaj próżnym nadziejom -
nie ma drogi w inną stronę.
Jakeś swoje życie roztrwonił
w tym ciasnym kącie, tak je w całym świecie roztrwoniłeś.