Struktury i formy. Siedzisz na dworcu w Katowicach i obserwujesz ludzi przenikających owe formy. Linie koncentryczne, industrialne kolumny z gołego betonu i aluminium żeber okien sufitowych wpuszczających promienie słoneczne, które mieszają się z blaskiem neonów i szyldów.
W tym wszystkim ludzie. Ruch. Z galerii na perony. Wzdłuż dworca, obok nas - przyszłych pasażerów zastygłych w oczekiwaniu wobec zegara. Chce mi się spać. Spodzień na brzuchu ciaśniejszy po sutym obiedzie się zrobił. Aż oczy się mrużą. Stukot, szelest, dzwonek i ogłoszenie o kolejnym odjeździe, opóźnieniu, i odjeździe. Moja kołysanka. Kolorowy szum i ostrzejsze wtrącenia tulą mnie do snu. Przymykam powieki, świat dzieje się beze mnie. Ktoś obok je wafelka - szeleści pazłotkiem.
A przed dworcem mężczyźni ze strupami na twarzy i spuchnięte kobiety w kilku warstwach ubrań. Przykro ci oglądać biedę, zniszczone jednostki spoza systemu w tych Katowicach. Rzuca ci się to w oczy w blasku nowości, wszechobecnych neonów i terenów zielonych. Dla nich, świat nie ruszył do przodu. Wraz z uładnieniem miasta, oni się nie uładnili. Zbrzydli w zgryzocie i własnych błędach, nie odnajdując się w społeczeństwie.
Katowice mogą posłużyć jako paralela tego, co się teraz dzieje ze Sztuczną Inteligencją. Kominy i szyby, koła przemysłu ciągnące windę, prowadząc na szychtę. Urobek, pieniądze, ciężka praca. I społeczności, wspólne życie w grupie, tworząc lokalny ekosystem. Stopy kroczące po bruku, między tramwajami i wysokimi kamienicami.
Norma, regularny krok, zmiana, wypłata. Sens egzystencji. Aż do czasu. Węgla brak, kopalnia zamknięta. Gdzie dalej? Tu nic więcej nie ma. A jak jest, to nie ma opcji utrzymać stylu życia, spójności społecznej. Przebranżowienie. Uczenie starego konia, co zna bruk, grubę, tunele, kompletnie nowych form egzystencji.
Nie bycia koniem, a wiewiórką.
Zapomnieć o 20 latach posiadania kopyt i grzywy. Zamienić rozrośnięty paznokieć na drobne, chwytne łapki. Bez procesów ewolucyjnych, stopniowej transformacji. Nie, weź nóż, dłuto i pilnik. Wykrawaj płaty mięsa, kuj kości. Ale pamiętaj, nie narzekaj. Narzekać nie wolno. Prosić ci nie idzie - bo jak to dumny ogier, piękna klacz, uniżająca łeb? Próbujesz. Kopyta ślizgają ci się po korze, pysk nie mieści się do dziupli. Okaleczony bok boli, nie czujesz już wiatru unoszącego grzywę.
Śmieszny to widok dla królestwa zwierząt. Stado wykręcające się w konwulsjach zmiany formy i struktury. Agonalny ryk rozpływający się w szumie wielogłosu.
Dziesiątki lat później przechadzasz się polaną. Podziwiasz rozrośnięte baobaby, kwietne rabaty i zadbane ogrody. A tu i ówdzie, w cieniu, chowając się przed słońcem, leżą hybrydy. Rude, skarlałe istoty parzystokopytne z rozszczepionymi stopami - ni to pies, ni wydra (a z pewnością już nie koń) - cholera wie do czego służącymi.
Dziś znów obserwujemy Katowice ujęte globalnie. Przeniesienie dawnych mechanizmów na ogół. Spoglądamy na te bezkształtne masy wijące się w spazmach, zgrzytające wypadającymi zębami. Przeistaczające się w coś - czasem w emergentny byt, inny gatunek - czasem w odpychającą abominację.
Motyw zdający się znajomy dla co niektórych. Powtarzająca się historia. Chociaż tym razem masz w dłoni lunetę. Człowiek obok ciebie lupę. A ktoś inny jeszcze kamerę i rzutnik. Wszystko, by mieć zbliżenie na stada. Zbliżenie, które z tłumu wymuskuje pojedyncze osobniki. Możesz przyjrzeć się ropie sączącej się z ucha i grymasowi zagubienia. Z taką dokładnością, że aż mimowolnie łapiesz się za własne ucho w odruchu. I tak codziennie, pornograficzny voyeryzm.
Niektórych podnieca i ekscytuje. Niektórych odrzuca i oburza. Wzbudza litość, sprzeciw wobec stanu, w jakim znajduje się oglądane zwierzę. Zwierzę, z którym możesz się utożsamić. Bo co to stado? Czy dwie owce to już stado? Byt nieokreślony, istniejący wyłącznie w sferze językowej. A tu jest coś namacalnego! Widzisz połamane kończyny i dziurę w boku. Współczujesz. Empatyzujesz. Patrzysz - krzyczysz pomstując na proces transformacji? Owijasz kokon stalową liną, by zatrzymać - chociaż czasowo - narodziny hybryd? Czy może bierzesz pilnik, nożyczki, temblak i opatrunki, porzucając lunetę?
I może wciąż głośno pomstując na zamknięty szyb, aplikujesz pierwszą pomoc? Bo jak od ziemi węgla nie wywalczysz, wojaku drogi, to bądź chociaż medykiem. Albo zawzięcie walcz o reformę praw natury.
Owe zjawisko postrzegamy obecnie na wielką skalę. Chociaż dzięki sieci, widzimy bardziej personalne historie, niż masę społeczną. Obserwujemy jak technologia wywraca wielu osobom życie do góry nogami. Oglądamy ich apele i publiczne komentarze.
Lecz technologia nie zwalnia. Przyspiesza wręcz. Coraz szybciej, coraz szerzej zataczając kręgi. Nawet my, siedzący na orbicie jądra transformacji cyfrowej, nie jesteśmy w stanie samodzielnie nadążyć za wszystkim. A przecież dla nas to właśnie ten świat jest tym, do którego się dostosowaliśmy. Lecz królestwo zwierząt jest rozleglejsze - tak samo, jak rozleglejsze wydają się trwające zmiany. Przyszłość jest już dziś, tylko nierównomiernie rozdysponowana.
Pytanie, czy będziemy dalej gnać - starając się utrzymać w czołówce peletonu, czy też odwrócimy wzrok. Czy uznamy wykolejenia i personalne dramaty jako nieodzowny element procesu? Wolałbym nie. Czuję, że mamy pewną dozę odpowiedzialności w zakresie pomocy odnalezienia się w tym nowym paradygmacie technologicznym, który obejmuje tak dużo aspektów życia.
Nasz świat redefiniuje rzeczywistości tych, którzy całe swe jestestwo i tożsamość oparli o świat, który niedługo będzie w wielu aspektach nieistniejący. Rozdziałem w książce od historii. Wyrażam sprzeciw wobec oczekiwania od tych wszystkich ludzi bezwzględnego dostosowania się do naszej rzeczywistości, bez rozwierania ramion w ich stronę. Bez uświadomienia sobie, że to na nas leży obowiązek rozszerzania baniek i orbit, a nie zamykania się w klikach elitaryzmu, nie uznając istnienia innych rzeczywistości realizujących się obok nas. A te rzeczywistości istnieją.