Kroczysz. Kolejny raz stąpasz ową asfaltową drogą bez pobocza - wzdłuż grani rzeki, której poziom systematycznie opada i pozostawia ci tylko mgliste wspomnienia potoku. Czasem zwolnisz, przyjrzysz się i wspomnisz. Zazwyczaj jednak - nieobecny wzrok po nadgryzionym erozją i bobrami brzegiem. Mijasz więc to wszystko. I obok nich przechodzisz. Kolejny krok w kolejnej dekadzie pozostawionych śladów.
Aż w końcu docierasz do rozległych i płaskich łąk - małego ewenementu w tym pofalowanym krajobrazie. Gdzie wzrokiem nie sięgnąć - wzgórza i wąwozy lessowe. Wszędzie, gdzie stąpasz - krok w górę lub w dół kierujesz. Wszędzie, tylko nie na tych terenach zalewowych. A przynajmniej kiedyś zalewowych. Dziś, nachyl się pierw, człowiecze, na tym moście nowym, w porośniętą rynnę dopatrując rzeki. A nuż dojrzysz.
Z biegiem lat, żwawym krokiem maszerujesz wciąż tym asfaltem starym - wzdłuż łąk, czy koryta. Niezmiennie. Wciąż te same widzisz niebo - z Mleczną Drogą, Pasem Oriona, Niedźwiedzicą. Linia wzgórz oraz Ich przyczółki wciąż te same. Zawsze w tym samym miejscu mijane. Zawsze cierpliwie się przyglądające. Przydrożne kapliczki i wypalone znicze.
Zmieniają się liście i ilość śniegu. Zmienia się też świat - twój w nim wzrok, myśl, i oddech. To z nosem przy ziemi i zatkanymi uszami, to slalomem rozdziawione usta w stronę gwiazd kierując. Wszystko płynie.
Inne są i bywały problemy, inne kałuże, które przeskakujesz. Nieważny rok, dzień, czy pogoda. Tak samo je mijasz i tak samo się odzywasz. A one tak samo reagują. Tak samo, zawsze stojące przy drodze. Zawsze obserwujące, co robisz. Bez zbędnych komentarzy, czy spojrzeń. Bez ofukania i poczucia wstydu. Bez oczekiwań.
Kroczysz więc. Najpierw z niepewnością i poczuciem spełnianego grzechu. Potem obojętnie, nonszalanckim półsłówkiem - a z czasem i z uwagą i podniesionym wzrokiem. Rozmawiasz. Powtarzasz wykoncypowane zwroty - mantry rozłożone ponad dni, na lata. Formy słów kołatających tyle w twojej głowie, układanych w trasie wciąż na nowo.
Nawet, gdy pieniądze się pojawiły. Nawet, gdy któraś więcej uwagi od kogoś dostała, czy na zdrowiu podupadła; tak samo je mijasz.
Nawet, gdy i tobie pieniądze się pojawiły, zniknęły, przestały mieć znaczenie. Nawet, gdy w uniesieniu, czy rozpaczy - całej gamie przeżyć kotłujących się przez lata; tak samo je mijasz.
Nieważne, co z tobą, czy też co z nimi. Mijacie się i rozmawiacie. Jesteście chwilę dla siebie, w chwilach zapomnienia przez resztę świata.
I to dla nich kultywujesz zawołanie, wykoncypowane przez dekady.
A jednak, mimo dekad przeminiętych, nigdy na głos nie wypowiesz. Nigdy dźwiękiem ich istnienia - oraz darem swej kreacji - nie obdarzysz ich uznaniem. Mimo to, się nie obrażą. Dalej będą oglądały. Przy korycie rzeki, łące, wzgórzu, cicho na ciebie czekały.
Trzy kapliczki, z krzyżem, zniczem. Trzy przestoju punkty drogi. W różnych stanach zapomnienia, odzyskują farby płaszcz. Tak czuwały nad twą drogą, od najmłodszych pieszych lat. Butwiejące drewno krzyża, odłażący stary tynk.
A szacunek się należy! Bo Pascala zakład znasz. Błogosławisz te przeprawy, powtarzając mantry swe. Wzdłuż asfaltu, łąki, rzeki. Podziwiając Wielki Wóz. Tylko. Pierwsze budzą dywagacje - i rozterki filozofii. Trzy kapliczki na uboczu. Wzdłuż asfaltu, rzeki, łąk. Przez dekady cię pilnują - tyle wymieniacie słów.
Wdzięczny jesteś wczesnym bodźcom twych rozważań z filozofią. Z myślą twoją, niezbyt sforną, podważając konwenanse. Bo kto winien te peany na cześć swoją dostać w dłonie? Ten, kto na to zasługuje - mówi dyplomata w tobie. Że nie tobie to określać, nawet jak to krzyże patrzą.
Więc niech będzie pochwalony Ten, kto w chwale być powinien A gdy miniesz ty kapliczkę Wzdłuż asfaltu, traw, czy rzek Wspomnij me dekady myśli I pogadaj sobie z nią.