Slussen. Albo Slussenområdet. Śluza. Bariera między Mälaren i Morzem Bałtyckim. Również pierwsza stacja metra (znowu to metro!) otwierająca południowy Sztokholm. Jeszcze widać Pałac Królewski na wyspie, do której dąży tak dużo mostów. Jeszcze widać elewacje kamienic, które konfliktu 200 lat nie oglądały. I muzeum z polskim Renesansem. Jeszcze niby-centrum, chociaż czujesz, że nie do końca.
Szelest. Powiew wiatru ciągnącego od wody. Rozglądasz się. Z rozczuleniem patrzysz na przemykający ci pod nogami papierek. Rejestrujesz kilka pustych butelek po piwie bezalkoholowym na transformatorze upstrzonym graffiti. Wzdychasz z ulgą. W końcu spuszczasz z tonu. Rozluźniasz spięte barki, a wzrok zaczyna przyzwyczajać się do kolorów i struktur owej części miasta, która w wieczornym świetle białych nocy przytłacza twój przebodźcowany mózg. Krzyczy z każdej strony, lecz też daje oddech wśród egalitarnych knajp, ulic, i kawiarni.
Potrzebujesz tego oddechu. Odsapnąć od czystości, wymuskania, epatowania wyższą klasą z przeludnioną burgerownią po drugiej stronie skrzyżowania. Jedynego miejsca w okolicy z tanim żarciem na szybko. Bo tak, to ordery, obrazy, posągi i turyści. I te wielkie zaskoczenie, że w Stolicy, w samym centrum, w sezonie wakacyjnym, lokale i restauracje są zamknięte z powodu urlopu.
Wciąż cię to zaskakuje i w niedowierzanie wprowadza. Lecz na Północy już chwilę siedzisz, z ludźmi rozmawiasz. Więc nie do końca szokuje. Czujesz wszechobecną Szwedzką Teorię Lata. Tego krótkiego okresu, gdy nigdy nie jest dość ciemno, a promienie słoneczne na chwile kierują swoją uwagę i w te, zapomniane przez nie większość roku, rejony. Już dawno jest po Midsommar - dniu, w którym magicznie ulice pustoszeją i pozostają w tymże stanie zawieszenia aż do sierpnia. Pożyj chwilę przed i wyjdź na ulicę dnia następnego, mówią ci, poczujesz się częścią filmu postapokaliptycznego.
Tak więc nici z niektórych polecajek gastronomicznych. Z głośnym tabunem telefonów i fleszy siadać nie będziesz. Jogurt, słodka bułka, owoce na ławce. I książka. Albo notes na kolanie. Obserwujesz odpływający prom i kartkę "Wyjechaliśmy na urlop! Wracamy za miesiąc!".
Wymieniona lokalna populację na kramy, pocztówki i przewodników. Przynajmniej ta część, która nie okupuje ławek, przeżuwając tanie burgery i frytki z fastfooda lub nie siedzi na tarasie którejś wytwornej kamienicy, spoglądając znad kieliszka wina na panoramę miasta. Wina podanego, oczywiście, pod krawatem i krochmalem. Z namaszczeniem i pełnym ceremoniałem. I małym widelczykiem do deseru - zgodnie z protokołem. Tak dla równowagi do torby ociekającej tłuszczem, przy wyszorowanej na błysk ulicy, po której jeżdżą wyłącznie auta elektryczne (w znacznym stopniu chińskie), a chodzą wyłącznie protesty i manifestacje (tu już ciężej określić - ale niosą flagi Palestyny).
Ta obserwowana Szwecja ci się nie podoba.
Później zobaczysz inną. Podążającą za stereotypem "Amerykanów Północy", którzy zza przystrzyżonego żywopłotu krzyczy do Ciebie - Ciebie nie znając - "Czołem, sąsiedzie!". Usłyszysz też o tej naiwnej, opuszczającej gardę w wyniku dobrobytu i braku wojen. O tej, która chce wierzyć, że wszyscy ludzie są dobrzy, chcą dobrze, i będą czynić dobro. I o wielu zawiedzionych głosach. Ale to jeszcze nie teraz. Jeszcze nie maszerujesz dziarsko z dala od metropolii, podziwiając czerwonawą łunę o 21:38. Jeszcze nie celebrujesz z namaszczeniem ciszy i szumiącego strumienia o znajomej nazwie Nissan. Ale już udało ci się podziwiać zapełnione akweny i ciągi wodne żaglówkami, skuterami, i słonecznymi kuracjuszami. Już zdarzyło Ci się opatrzeć domków letniskowych i naczep z rowerami. Przez grubą szybę malował ci się obraz masowego wypoczynku i standardowych 35 dni urlopowych. Ale to już było. Nie jest to ten etap opowieści.
Teraz obserwujesz Szwecję, która ci się nie podoba. Tę o dwóch obliczach. O blichtrze, który cię kłuje, będąc skontrastowanym jedynie z ekstremum drugiego odchyłu spektrum i tymczasowością międzynarodowych gości. Brakuje ci tego środka, który uprawia Szwedzką Teorię Lata. Brakuje ci punktu, o który możesz się zaczepić. Obserwujesz światy, których gościem zdarzyło ci się być. Które na swój sposób udało się przeżyć, wyjść, i stanąć obok. Nie przez wojnę, czy szlacheckie urodzenie. Ale co otarte, polizane, i przeciągnięte przez gardło, to twoje. O tamtych też by się tylko otarło. Nie przeżyło. Więc może nie nie owego punktu zaczepienia, a poobijania i tarcia ci trzeba?
Sam też nie wiem.
Ale dlatego też wiesz, że nie poznasz tych ludzi. Przynajmniej nie teraz. Nie w pełni. Posłuchasz, poobserwujesz, pokiwasz głową podczas rozmowy. Zapiszesz w notatniku, w głowie, na nagraniu. Stworzysz zarys zrozumienia. Ujrzysz ich wątki w ich percepcji i narracji. Doklejając kadry wyłapane w świetle białych nocy i tych promieni słonecznych, które łaskawie na chwilę zawitały w te rejony.
Dlatego właśnie rozczula cię ten papierek pod nogami. I butelki - martwa natura na tle dość przeciętnej sztuki ulicznej. Wysiadasz na Slussen. Wchodzisz w gwarne uliczki Södermalm.
Warszawa ma Pragę Północ, Berlin swój Kreuzberg, a Kopenhaga Nørrebro. Sztokholm ma właśnie Södermalm. Ze swoim głównym meczetem i przepełnionymi knajpami, w których głośno, wesoło, różnorodnie. Ze swoimi kawiarniami serwującymi mocną herbatę do północy i regularnymi patrolami policji, kierującymi porozumiewawcze spojrzenia w stronę ochroniarzy przy wejściach do co bardziej zatłoczonych restauracji.
Może gdzieś przysiąść? Poobserwować? Bezalkoholowe gdzieś mają - widzisz po drodze niezliczone butelki. Włóczysz się po uliczkach gwarnych i uliczkach z młodzieżą na placach zabaw. Na placu przed biblioteką jest potańcówka ludzi w drogich koszulach. Właśnie kogoś nie wpuścili za barierki. Chyba za buty sportowe. Zrezygnowany siada na ławce obok, obserwując bawiący się tłum. Obok kolejka do budy z gyrosem. Piękni ludzie i brzydcy ludzie. Noc. Wszyscy chcą się bawić. Kocioł. I ty z boku. Jednak nie decydujesz się przysiąść. Maszerujesz wzdłuż, wszerz, lądujesz w punkcie wyjścia.
Wracasz na Slussen. Wsiadasz w metro. Tłoczno. Wysiądziesz jeszcze przystanek wcześniej, by przejść się wzdłuż Norrström - jednej z najkrótszych rzek Europy - przy której ktoś łowi ryby. Drugi ktoś pali papierosy przy rozstawionej kuchence polowej. Trzeci przyniósł radyjko. Reszta czeka. Mijasz jeszcze rozświetloną Operę Narodową i Pałac Księcia Fersena, na balkonie którego zabawa trwa w najlepsze.
Wchodzisz na kwaterę. Na recepcji pusto.
Czas spać.
Za oknem wciąż widno.