Wszyscy jesteśmy Dorosłymi Dziećmi Kultury Alkoholowej. Urodzeni w kulturze uformowanej przez - oraz obejmowanej przez - alkohol. Historia, literatura, czy też polityka i biznes. On tam wszędzie jest. Jest przy narodzinach, świętach i pogrzebach. Jest w kulturze popularnej i tej starszej. Jest formą, która kształtuje nasze osobowości. Powoduje on miłości oraz zgony. Wspomnienia napawające nas bzdurną dumą oraz takie, które próbujemy wyprzeć z pamięci.
Uniwersalizm substancji aplikowalnej do dowolnej sytuacji. Rytualizacja i estyma rozciągnięta nad używką. Dlaczego? Czy z powodu jej wyjątkowości? Czy też dorabianie pudrowych policzków destrukcji i rozkładowi?
By nakarmić nasze ego - by nie łapało dysonansu wobec słabości naszego zwierzęcego mózgu. Bo mózg wyszukuje źródeł radości w naszej słabości. I w owej słabości również sięgamy po substancję, niczym po lek. Czym się strułeś, tym się lecz. Czyż nie?
Dorosłe Dzieci Kultury Alkoholowej.
I pośród nich ja. Przerażony. Absolutnie przerażony. Patrzący na świat wokoło. Wspominający. Uczący się żyć na nowo - formować relacje, bawić się, czy radzić ze stresem. Poszukujący siły w sobie - nie biorąc jej z zewnątrz. Chyba to właśnie tak mnie przeraża. Poczucie zagubienia i nauka życia na nowo. Z żywym obrazem w pamięci. Obrazem, którego już nie lubię. Akceptuję. Staram się nie żałować. Ale pozwalam sobie na nielubienie. Nielubienia tych części kultury i historii, które były mi bliskie. Pozornie pomagające leczyć nieśmiałość, wdawać się w romanse, czy mieć przyjaciół. Mostem pomiędzy mną, a światem. Aż determinantem budowy owych mostów, został alkohol sam w sobie. Płynna odwaga i bezpieczny kontekst. Bezpieczny, bo w pewnym momencie został jedynym mi znanym.
A przecież uciekamy do tego, co znamy. Do tego, przy czym czujemy się bezpiecznie. Bo jak jest z nami od lat, to jest już swojskie.
Dosyć mam tej słabości. Dosyć mam przyjmowania świata przez ową wszechobecną soczewkę. Dostawiania protezy i łatwych wyjść. Zapominania o innych możliwościach. Wpychania człowieka jako istotę podległą. A lud ma być bierny wobec Szacha, czy Cesarza. Albowiem to on nadaje nam ramy egzystencji - nawet jeśli marnej i upadlającej.
Pragnę przeżyć wobec człowieka, nie przez pryzmat, kalejdoskop. Relacji wynikających z człowieka, nie substancji. Rozrywki kreowanej w oparciu o ludzki umysł, przeżyć niezamglonych. Trzymania się u steru.
Przeżyć człowieczeństwo w pełni człowieka samego w sobie. Emergentnie z siły ducha, umysłu, oraz czynów. W pełni odpowiedzialności wobec siebie samego, podległemu swojej wolności.
Czy tak rzekłby Zaratustra?
"Większość z nas boi się uśmiercenia ciała... ale obumarcie duszy wcale nas nie martwi." Epiktet